Wszystko ma swój koniec. Wiadomość została przyjęta przez
każdego, a mimo to staramy się zatrzymać chwile czy osoby. Nie lubię jak ktoś
odchodzi, chociaż powinnam być przyzwyczajona. Wiele osób mnie opuściło. Może
to i lepiej. Ludzie odchodzą, by inni mogli zostać. Chcę, by nikt mnie nie
zostawiał. Nie chcę przechodzić wszystkiego od początku. Nie dam sobie rady.
Tym razem nie. Zbyt dużo było chwil, w których panowała całkowita pustka,
cisza, która potrafi być głośniejsza od krzyku. Cisza, która rani serce i
duszę. Pustka, w której gubiłam siebie, drogę. Próbowałam na wiele sposobów
wydostać się z bunkra przeciwuczuciowego, w którym zostałam zamknięta w sumie z
własnej woli. Ale było ciężko. W końcu jedynym wyjściem, które mi pozostało
było zamknięcie oczu i pozwolenie na zaprzestanie pracy mięśnia pompującego
krew. Serca nie było, odeszło razem z pewnymi osobami. Oddałam im je. Leżałam i
słuchałam szumu własnej krwi, która niedługo miała przestać krążyć. Nie
docierały do mnie kazania innych ludzi, często tych, których ceniłam najwyżej.
W końcu dotarło do mnie, że ranię ich. Oni mnie kochają, a ja ich ranię. Oni
ode mnie oczekują życia, nie śmierci. Urodziłam się żywa, co oznacza, że mam
coś do zrobienia. Nie poddałam się, chciałam walczyć. Walczę do tej pory.
Walczę o lepsze życie, o lepszą przyszłość.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz